Mój drogi Jasiu!
Historia naszej znajomości rozpoczęła się dość wyjątkowo. Kiedy byliśmy jeszcze małymi chłopcami los tak sprawił, że wytypowano nas do roli pasterzy w „Bożonarodzeniowych Jasełkach” w Katedrze. Długo pamiętałeś tamte wspólne występy i przy każdej możliwej okazji powracałeś do zdjęć z tej uroczystości i początków naszej prawie 50 -letniej przyjaźni.
Potem przez lata mijaliśmy się w biegu, czasem w kościele, czasem na korytarzu szkoły muzycznej.
Dane mi było wziąć udział w świętowaniu Twoich 18-tych urodzin w gronie rodzinnym z udziałem przyjaciela domu ks. Ryszarda. Wówczas chyba po raz pierwszy dotarło do mnie, że nosisz się z zamiarem pójścia do Seminarium. Tak też się stało! Zniknąłeś z oczu na dłuższy czas i słuch po Tobie zaginął.
Odnalazłeś się ponownie w Oliwie, odbywając służbę wojskową w trudnym czasie stanu wojennego. Dla skoszarowanego i osamotnionego rekruta jedyną oazą normalności pozostawały wieczorne wypady do naszej skromnej stancji do Sopotu, gdzie ładowałeś u nas akumulatory, aby przetrwać samotność i rozłąkę.
Gdy już na dobre zamieszkaliśmy w Gorzowie, byłeś częstym gościem w naszym domu. Nie omijałeś naszych progów w dobrych i złych czasach. Zjawiałeś się zawsze wtedy, gdy chciałeś podzielić się nowymi pomysłami, planami. Nigdy nie wychodziłeś od nas w pełni zadowolony, gdyż szczerość i otwartość naszych relacji dawała nam szansę na życzliwe uwagi i rady, a czasem odmienne propozycje. Do historii przejdą również nasze wspólne wyjazdy krajowe i zagraniczne. Rodzinne wypady w góry i pielgrzymki, spotkania przy ognisku.
Tak niedawno świętowaliśmy Twoje 60-te urodziny. Miałeś czas i okazję podziękować wszystkim, którzy tworzyli Twój osobisty świat, i na których mogłeś zawsze polegać.
Nigdy nie pokazywałeś po sobie, jak skomplikowane jest Twoje życie. Z czym przychodzi Ci się zmagać. Ile zdrowia kosztuje Cię utrzymanie rodzinnego biznesu.
Uśmiechem i chęcią podzielenia się tym co miałeś, spontanicznie reagowałeś na potrzeby innych. Byłeś pomysłodawcą licznych spotkań i przedsięwzięć w naszym bliskim otoczeniu. Zyskałeś przez to bardzo liczne grono znajomych i spore grono przyjaciół. Wiem, że relacje ze z tak różnorodną grupą znajomych były dla Ciebie bardzo istotne. Byłeś obecny wszędzie i dla wielu, szczególnie jeśli Twoja rodzina była w potrzebie. Naszego Kochanego Szefa też nie zostawiłeś w chorobie. Jako jedyny miałeś swój plan, jak dokończyć misję zamontowania granitowej tablicy w Wetlinie.
A jeszcze, tak niedawno? Kupowaliśmy razem miód, jedliśmy wspólnie posiłek, prowadziliśmy wspólne działania w Łupowie i przygotowywaliśmy najbliższe wspólne wyjazdy do Włoch i Indii.
Nie zważając na bardzo złe wyniki badań, snułeś niepokornie plany na najbliższą przyszłość.
Gdy wpadłeś przed tygodniem późnym wieczorem do nas z wizytą, bardzo ciepło opowiadałeś o swoich relacjach z wnukami, martwiłeś się o przyszłość swoich chłopców. Obiecałeś, że zwolnisz. Liczyłeś, że zdążysz wszystko ogarnąć i jeszcze sobie pożyć. Ale nadal o wszystkim chciałeś decydować osobiście!
Dzisiaj, kiedy urwała się nić życia, kiedy żadna ludzka pomoc i interwencja nie wróci nam Ciebie, stoimy w ciszy i z niedowierzaniem.
Dzisiejszy dzień i następne każą nam uczyć się żyć bez Twojej obecności!
Niech mnogość dobrych uczynków i gestów tu na ziemi oraz Twoich gorliwych modlitw będą na tyle miłe Bogu, że w dniu ostatecznym przygarnie Cię i obdarzy wieczną nagrodą! Żegnaj………!
Krzysztof
Komentarze
Jedna odpowiedź do „List Borsuka”
Dziękujemy Borsukowi za świadectwo, to właśnie ta chwila, kiedy za Okudżawą możemy cicho zanucić i załkać o „związku przyjaciół”.
Dopokąd zaś nie zagrzmiał dzwon,
że czas się zbierać, czeka droga,
ujmijmy się za ręce wraz,
złączmy ramiona swe na Boga!
(nasz śpiewnik s. 57, u dołu), Leszek Wafel